NA MANOWCACH WIELOZNACZNOŚCI

Jakiś nieznany, domorosły ?logik” skonstruował za­bawny wywód, przy pomocy którego dowodzi się, że czas to dozorca: ?Bo czas to pieniądz, pieniądz to for­sa, forsa to grunt, grunt to ziemia, ziemia to matka, matka to anioł, anioł to stróż, stróż to dozorca, więc czas to dozorca”. Z podobnym tokiem rozumowania spotykamy się niestety i w poważnych dyskusjach. Uczestnicy jej bardzo często używają tych samych słów nie zawsze w tym samym znaczeniu.

Oto jeden mówi o kimś jako o klasycznym kombi­natorze* z wielkim podziwem, drugi oburza się, że można dobrze się wyrażać o kombinatorach. Tymcza­sem nieporozumienie polegało na dwuznaczności wy­rażenia ?klasyczny kombinator”. Dla pierwszego to zawodnik specjalizujący się w konkurencji narciar­skiej, która nazywa się kombinacją klasyczną, dla drugiego ? ten, co kombinuje, nicpoń w rodzaju Ban­dera ze Złotego cielca ? powieści Ilfa i Piętrowa. Albo inny przykład: wynikła dyskusja, czy istnieją syreny, czy nie istnieją. Większość z zapałem twier­dziła, że syreny nie istnieją, że to wstyd wierzyć w legendy. Jeden natomiast z uporem podtrzymywał fakt istnienia syren, bo sam je na własne oczy widział. Nieporozumienie zostało wyjaśnione, gdy się okazało, że większość miała na myśli pół kobiety a pół ryby, a ten, co widział ? przypominającego wieloryba roślinożernego ssaka zamieszkującego płytkie zatoki mórz tropikalnych, którego nazywają syreną albo krową morską.

Przykłady tego rodzaju sporów, których źródłem są wieloznaczne terminy, można mnożyć w nieskończo­ność. Oto jeszcze jeden: pod terminem ?materialista” niektórzy rozumieją człowieka dbającego przede wszystkim o własny interes, drudzy zwolennika filo­zofii materialistycznej, jeszcze inni łączą oba wymie­nione znaczenia. Jakaż byłaby dyskusja, gdyby każdy dyskutant używał homonimów ? słów wieloznacz­nych, nie mówiąc, które znaczenie ma na myśli. Dy­skusja na pewno nie dałaby żadnego rezultatu i za­mieniłaby się w tak zwaną logomachię. Gdybyśmy przetłumaczyli to określenie z greckiego na polski, otrzymalibyśmy ?walkę na słowa”. Logomachią przy­jęło się nazywać taki spór, kiedy każdy z uczestników dyskusji używa jakiegoś istotnego dla danego zagad­nienia terminu w innym znaczeniu, nie zważając na stanowisko przeciwnika. Taką sytuację mielibyśmy wówczas, gdyby trzy osoby rozprawiały o materia­lizmie, a każda inaczej rozumiała to słowo.

Trudności nastręczają nie tylko pojedyncze słowa. Niewłaściwe użycie składni języka polskiego prowadzi do niezamierzonej dwuznaczności lub wieloznaczności całego zdania. Powiedzenia takie nazywamy amfibolią albo amfibologią. Zygmunt Ziembiński w Logice prak­tycznej podaje przykład amfibologii, zaczerpnięty z praktyki sądowej: ?Oskarżony oddał do nielegalnego garbowania, oprócz skóry swojej własnej ? cielęcej, także skórę swojej matki ? wołową”. W tym wypad­ku jeszcze wiadomo, co miał na myśli mówiący i śmie­jemy się tylko z niezdarności wypowiedzi. Ale jak in­terpretować następujące oświadczenie: ?Zapytam o zdanie ojca mego przyjaciela, którego dawno nie widziałem”. Kogo mówiący dawno nie widział ? przyjaciela, czy ojca przyjaciela?

Wiadomo więc od bardzo dawna, że w dyskusjach zdarzają się nieporozumienia polegające na niewłaści­wym przyjęciu usłyszanych słów. Dyskutant powie­dział coś, mając na myśli jedno, adresat usłyszał wy­powiedź, ale zrozumiał ją inaczej, bo:

  1. użyty termin był wieloznaczny,
  2. mówiącemu niechcący ?wypsnęła” się amfibolia.

Takiej rozbieżności oczywiście można uniknąć wy­jaśniając znaczenie terminów, które nasuwają, albo nawet w przyszłości mogą nasunąć niejednoznaczną interpretację. Amfibolii natomiast pozwoli się ustrzec wzmożona kontrola własnych wypowiedzi z jednej strony, sygnalizowanie zauważonych amfibolii u in­nych ? z drugiej. Ale mimo wszystkich ostrożności zdarza się dość często, że ani mówiącemu, ani słucha­jącemu na myśl nie przychodzi, że padł wieloznaczny termin czy amfibolia i rozpoczyna się logomachia trwa­jąca dopóty, aż nieporozumienie nie zostanie wyjaśnio­ne. Ale wyjaśnić nieporozumienie można tylko wtedy, gdy mówiący zawsze wie, o co mu chodzi. A to niestety nie zawsze się zdarza. Jeżeli zaś w dyskusji potrafimy na każde żądanie powiedzieć innymi słowami to, co bu­dzi jakiekolwiek wątpliwości słuchacza, nie straszne bę­dą wieloznaczności, amfibolie. Stawiając zaś wielkie wymagania sobie, winniśmy pobłażanie innym. Nie jest bowiem naszym zadaniem ?czepianie się” słów wieloznacznych, wyśmiewanie amfibolii, jeżeli z kon­tekstu doskonale wiadomo, o co chodzi.

Both comments and pings are currently closed.

Comments are closed.