Kiedy jakaś przewlekła dyskusja staje się jałowa i do niczego nie prowadzi, mówimy z przekąsem, że to jest dyskusja akademicka albo dysputa schola- styczna. Być może, nie zdajemy sobie nawet sprawy, że nazwa ta używana obecnie w ujemnym sensie bierze początek ze sporów ćwiczebnych organizowanych przez starożytnych nauczycieli wymowy. Było to praktyczne zastosowanie tzw. metody heurystycznej, która polega na tym, że nauczyciel nie podaje wiadomości swemu uczniowi w gotowej postaci, nie uczy go pewnych umiejętności, każąc kogoś naśladować, lecz stara się tak poprowadzić zajęcia, by uczeń sam do nich doszedł. Chociaż metoda ta zabiera więcej czasu niż wykład, daje jednak pewne korzyści ? uczący się sami dochodzą do pewnych słusznych stwierdzeń i lepiej pamiętają materiał. Metoda ta była stosowana dawniej w szkołach dla naszej szlachty, gdzie odbywały się na niby rozprawy sądowe, obrady sejmowe, na których trzeba było wykazać się znajomością problematyki i umiejętnością argumentowania. Wiadomo, że uczymy się na własnych błędach, a ta metoda nauczania pozwala na robienie błędów i dokonywanie poprawek. Pod pewnymi względami dysputa szkolna prowadzona przez dwie strony, z których jedną stanowił defendent, lub inaczej respondent, drugą ? oponent, a rozgrywająca się przed prezydującym profesorem, tzn. pełniącym rolę przewodniczącego, i kolegami, przypomina rozprawę sądową. I tu nie chodzi najczęściej o przekonanie przeciwnika, lecz o zdobycie uznania w oczach profesora, który ocenia sposób myślenia i wymowę i uznaje jednego z uczestników zwycięzcą.
Poprawne przeprowadzenie dysputy było jednym z warunków uzyskania stopnia akademickiego. Taka dysputa średniowieczna mająca świadczyć o dojrzałości studenta, w której musiał on wykazać w walce na słowa, że zasłużył na stopień naukowy, nazywała się quodlibetq (quod libet znaczy po łacinie ? co kto lubi, co się komu podoba). Entuzjaści walki catch as catch can (chwyć, jak chwycić możesz) wywodzą, że pochodzi ona w prostej linii od quodlibety, w której dozwolona i stosowana była zasada: chwyć, jak chwycić możesz ? tylko że za słowo.
Ale dysputy scholastyczne nie ograniczały się do terenu uniwersyteckiego. W czasie gorących sporów religijnych toczyły się często w kościołach, poprzedzane ogłoszeniem tez, które miały być bronione.
Dysputy teologiczne prowadzone w średniowieczu niekiedy przypominały legendarne pojedynki wodzów armii. Który z wodzów zwyciężył ? obejmował dowództwo nad żołnierzami pokonanego przeciwnika, który z teologów pokonał w walce na słowa swego adwersarza, za tym szła rzesza wiernych, opowiadając się bądź za zwolennikami papieża, bądź reformacji.
W dyspucie scholastycznej bardzo uciążliwe były: rozróżnianie pojęć i opieranie się na autorytetach. Przy każdej nadarzającej się sposobności dyskutant rozkładał na części pojęcie, którym operował przeciwnik, mówiąc sakramentalne distinguo (tzn. rozróżniam). A więc jeżeli ktoś na przykład operował pojęciem przyczyny, to przeciwnik wyróżniał przyczynę materialną i formalną, mając na podorędziu dalsze rozróżnienia na przyczynę pierwszą i ostateczną, na bliższą i dalszą, na jednorodną i różnorodną itd. A celem było wykazanie, że oponent nie wie, że to, co twierdzi o przyczynie w ogóle, nie ma zastosowania w stosunku do przyczyny ostatecznej. Jeden starał się być bardziej subtelny w swych rozważaniach od drugiego, mocniej wsparty autorytetami, dogmatami, cytatami z biblii. Ale w pewnym momencie obaj uczestnicy dysputy zaczynali się plątać w rozważaniach i rozpoczynała się walka, w której padały uczone terminy, nikt zaś ze spierających się nie wiedział, o co chodzi. W wyniku tego nie kończącego się rozróżniania powstawały coraz to nowe, niezwykle subtelne, nie mające żadnego związku z rzeczywistością pojęcia, a ponieważ zostały one powołane do istnienia, miały dla scholastyków cechy bytu, powstawały więc coraz to nowe byty. Celem położenia kresu temu ?przyrostowi naturalnemu” pojęć, najczęściej nikomu niepotrzebnych, scholastyczny filozof William Ockham (1300?1349) sformułował postulat, który nazwano ?brzytwą Ockhama”: entia non sunt multiplicanda praeter necessitatem (nie należy mnożyć bytów bez potrzeby).
Drugą plagą dysput scholastycznych było powoływanie się na autorytety. Nie chodziło o prawdę, nie przekonywało jakieś twierdzenie, które opierało się na faktach. Bardziej przekonywające było powołanie się na mistrza, na twierdzenie wypowiedziane np. przez Arystotelesa. Piętno autorytetu nosiły m.in. słowa Pisma świętego oraz ojców Kościoła.
Dysputy scholastyczne oraz dyskusje akademickie w tym znaczeniu przestały istnieć. Przetrwał jednak do naszych czasów zwyczaj obrony pracy doktorskiej, kiedy to odbywa się coś w rodzaju dyskusji akademickiej. Doktorant, by zdobyć stopień naukowy, musi obronić tezę, wysuniętą w rozprawie naukowej. Jest więc defendentem, profesorowie zaś oponentami ? w rzeczywistości albo tylko na niby. Poza tym ślady scholastycznych dysput pokutują jeszcze gdzieniegdzie na wydziałach filozoficznych.