Przesadna skromność, brak zaufania do własnych sił, obawa przed przejęzyczeniem się, wsypą, paniczny strach, by w pewnym momencie nie zapomnieć języka w gębie sprawiają, że uczestnik dyskusji nie zabiera głosu, mimo że ma wiele do powiedzenia. Po prostu nie potrafi się zdecydować. Potem pluje sobie w brodę, że nie powiedział tego, co myślał; ma pretensje do przewodniczącego, że zbyt powściągliwie zachęcał do zabierania głosu i nie przełamywał ?pierwszych lodów”.
Zahamowania wszelkiego rodzaju mają podłoże nie psychiczne, ale i fizyczne. Dyskutant nie zabielający głosu zdawać sobie może sprawę ze swej nieporadnej postawy, wad wymowy itp. Ale te wszystkie mankamenty dają się zatuszować. Historia jako przykład stawia przed nami Demostenesa (384?322 p.n.e.), który nigdy nie tracił wiary we własne siły i wbrew warunkom stał się wielkim mówcą greckim. Miał słabe płuca i nie mógł mówić długich zdań czy siłą głosu zapanować nad tłumem ? ale biegami i gimnastyką wyrobił sobie długi oddech. Seplenił i niewyraźnie wymawiał pewne spółgłoski -? kładł kamyki do ust i przekrzykiwał fale morskie, wielokrotnie powtarzając sprawiające mu trudność wyrazy. Odznaczał się śmieszną postawą, gdyż lekko się garbił i w czasie mówienia podnosił i opuszczał jedno ramię ? korygował wobec tego postawę przed lustrem, mając nad unoszącym się ramieniem zawieszony ostry miecz. Spełniał wszelkie zadania zadawane mu przez jego nauczyciela, Satyrusa, i by nie ulec pokusie i nie wyjść z domu, golił połowę głowy i połowę twarzy.
Nie radzimy naszym czytelnikom, żeby szli śladami Demostenesa. Niemniej namawiamy do zaufania we własne umiejętności i do ich rozwijania. Warto zorganizować w małym kółku dyskusję, skontrolować swój sposób mówienia przy użyciu magnetofonu. Wtedy na pewno zniknie trema ściskająca gardło i zamrażająca umysł, gdy trzeba powiedzieć w większym gronie coś dorzecznego. Wielką bowiem wadą tremujących się dyskutantów czy przemawiających, bywa kurczowe trzymanie się przygotowanego tematu. Przekonywający powinien być rzutki i w razie potrzeby zmieniać kolejność dowodów, przenosić nacisk i wagę argumentacji w zależności od tego, jak przyjmują jego argumentację słuchacze. Najgorsze natomiast co może być, to nauczenie się na pamięć swego wystąpienia i ?wywalanie” jednym tchem wszystkiego, co się t gotowało, nie zważając na to, że dyskusja potoczyła si dalej i to, co mówi się w danym momencie, jest musztardą po obiedzie. A trzeba przewidzieć, że nawet przy najbardziej skrupulatnym przygotowaniu się na ewentualne zarzuty, kontrargumenty, zapytania itd. zawsze ktoś może wysunąć problem, o którym nie pomyśleliśmy. I wtedy trzeba umieć wyjść gładko i nie dać się zaskoczyć. Zastosujemy się w takim przypadku do rady biegłego w sztuce przekonywania Kwintyliana, który tak pisze:
?Naturalnie może się zdarzyć, że w czasie przemawiania wpadniemy w pewnego rodzaju bezpośrednie improwizowanie; nie trzeba więc wtedy chwytać się kurczowo i wprost zabobonnie tego, cośmy sobie uprzednio opracowali w myśli. Nie jest to bowiem aż tak dokładnie opracowane, żeby nie należało dopuszczać do głosu również innych doraźnych i szczęśliwych pomysłów”.
Pamiętajmy jednak zawsze, że zdolność improwizowania nie jest wynikiem wrodzonych umiejętności, a solidnego przygotowania i opanowania tematu.
Od wiary we własne siły, rzutkości, elastyczności, odróżniać należy tupet, zbytnią pewność siebie, skłonność do ryzykanctwa na zasadzie ?a nuż się uda”. Dyskutant z tupetem zabiera głos, chociaż ma bardzo powierzchowne pojęcie o zagadnieniu, oburza się, gdy mu się zarzuci nieznajomość rzeczy. Lubi w oczach innych uchodzić za kogoś lepszego, niż jest w rzeczywistości. Człowiek z tupetem liczy na nieśmiałość innych osób, na ugodowość i wybór ?świętego spokoju” od wyczerpującej dyskusji. Przyzwyczaił się on do tego, że na tej podstawie przyznaje się mu rację, chociażby nawet jej nie miał. Uważać jednak należy na ludzi z tupetem w czasie sporów, gdyż potrafią wygłaszać sądy całkiem nieuzasadnione, dochodzić do wniosków wcale nie wynikających z tego, co przedtem mówili, licząc na przesadną grzeczność współdyskutantów.